czwartek, 14 kwietnia 2011

Latawiec

Ktoś spełnia czyjeś marzenia. Nieświadomie nawet.
Jakaś zdenerwowana kobieta przygryzała dłonie rozglądając się gorączkowo w tłumie obcych dla niej ludzi. Nerwowo przeskakiwała z nogi na nogę świdrując zmęczonymi oczami roześmiane twarze osób.
Śmiech, wrzask, zgiełk, jej niemy krzyk. Wiedziała, że musi stać tutaj, o właśnie w tym miejscu, tak prawie nieruchomo. Nogi, ręce, głowa nieruchomo. Tylko oczami przewraca na wszystkie strony.
Na ławce obok jest starszy mężczyzna. Drewniana laska w jednej dłoni, wata cukrowa w drugiej. Beżowy płaszcz podkasany, żeby tylko się nie pomiął, zwisa z tyłu, wypolerowane czarne lakierki błyszczą w słońcu.

Elegancki starszy pan z resztkami różowej waty na twarzy jest zamyślony. Obserwuję kobietę sprzedającą obok kolorowe latawce. Porozwieszane cieszą barwą, kształtem, ludzie patrzą to na nie, to na nią i odchodzą. Ostatni raz jako mały chłopiec, biegł ciągnąc za sobą urodzinowy, niebiesko-czerwony latawiec. Było w jego życiu tyle chwil niezapomnianych, które chciałby jeszcze powtórzyć, było tyle dni zmarnowanych, których w żaden sposób nie wykorzystał i jest jeszcze tyle rzeczy, które chciałby zrobić. A zamiast tego co? Siedzi na ławce upaćkany watą znów marnując czas na gorzki żal. Podpiera się więc i powoli, ociężale wstaje. Próbuje zdrapać z twarzy zeschnięty cukier.

Elegancki starszy pan podchodzi do kobiety sprzedającej latawce. Wybiera jeden z nich. Płaci i odwraca się na pięcie ściskając pod ręką kolorowe, foliowe opakowanie. W tym małym zawiniątku tkwią jego nadzieję, starannie złożone czekają na konfrontacje z nieznanym. Jakie to wszystko wydaje się proste. Zacznie od głupiego latawca a skończy na realizacji wielkich planów i tym razem się nie podda.
Potykając się, niezdarnie idzie w stronę morza, tutaj wiatr wieje najsilniej, tutaj na pewno mu się uda. Szczelniej zapina poły płaszcza, wyjmuje latawiec i właśnie w tym momencie zdaje sobie sprawę, że nie da rady. Nawet przy najsilniejszym wietrze nie ma już siły by biec.

Elegancki starszy pan bezwładnie upada na ziemię. Rzeczywistość ugina mu kolana. Jakie to absurdalne, że łzy wcale nie wyrażają smutku. Płaczemy zawsze z bezradności.
Nie wiedział nawet ile tak siedział zamyślony, przepuszczając między palcami piasek, rzucając zawzięcie kamyki w stronę morza. Wraz z przypływem zmniejszał się dystans między wodą a nim. Wraz z wiekiem zwiększał się dystans między nim a jego marzeniami. Ktoś go obserwował. Kobieta sprzedająca latawce zbliża się w jego kierunku. Stanęła tuż obok. Zmarszczyła brwi i wciąż tak bez wyrazu chwyciła zakopany w piachu latawiec.
Zaczęła się rozpędzać z nienaturalną dla niej energią.
Z uśmiechem na twarzy, z zachwytem w oczach, wiatr potargał jej włosy.
Wolno puszczała linkę a latawiec tańczył na niebie.
Ktoś spełnia czyjeś marzenia. Nieświadomie nawet.






2 komentarze: