Gwałtownym ruchem ręki, od lewej do prawej, zrzuciła wszystko z biurka. Szelest powoli spadających kartek, niezgrabnie zapisanych niebieskim atramentem, wprawił ją w jeszcze większą furię. Dywan stłumił dźwięk stłuczonej szklanki. Deptała w złości rozbite szkło. Trzasnęła drzwiami, mocno. Raz jeszcze. Jeszcze raz. Ten huk przynosił jej ulgę, uspokajał.
Szybko zbiegała po dwa stopnie naraz szukając oparcia w zimnym metalu balustrad. Gumowe podeszwy butów odklejały się od gładkiej powierzchni płytek. Jakie to dziwne uczucie tracić grunt pod nogami. Ból czujesz szybciej niż mózg zdąży zarejestrować, że upadłeś.
Jej ciało nieelegancko leży na schodach, zimno wyczuwa pod palcami, krzyk zatrzymał się w gardle. W tej jednej chwili wszystko zrozumiała. Wiedziała, że choćby biegła ile sił w nogach i tak nie ma dokąd uciec.
Leżała obolała na schodach i histerycznie zanosiła się śmiechem. Ktoś mógłby pomyśleć, że zwariowała. Może i zwariowała? Ale żyła, swoim życiem zawstydzając samą siebie. Do tej pory było jej tak cholernie wszystko jedno.
Powoli…do góry, prawa ręka podpiera ciało, lewa opiera się o ścianę, na udzie będzie siniak. To prawda, że czasem trzeba boleśnie upaść żeby nauczyć się podnosić.